Troszkę opóźnienia, ale w końcu zabrałam się do pisania. Właściwie podsumowanie maja nie zajmie dużo czasu - czytelniczo porażka. Tak dużo się działo, szczególnie w związku ze zbliżającym się końcem roku szkolnego, że kompletnie nie miałam na nic czasu. Dlatego liczba przeczytanych książek jest absolutnie zabójcza - aż 4. Tak właściwie 3.5, bo przez Spadające Anioły nie dałam rady przebrnąć.
Zdecydowanie najbardziej ujął mnie Najgorszy człowiek na świecie Halber (gorąco polecam!)
A zakupy? Tylko jeden tytuł - w maju przybyła do mnie Pani Jeziora, ostatnia część cyklu o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego
A teraz plany na czerwiec. Czasu już będzie zdecydowanie więcej, więc prawdopodobnie zapoznam się z większą ilością książek. Przede wszystkim chcę przeczytać:
no i oczywiście:
Mam nadzieję, że ten miesiąc będzie lepszy!
czwartek, 4 czerwca 2015
piątek, 29 maja 2015
Spadająca forma czyli "Spadające anioły" Tracy Chevalier
Czy macie czasami tak, że przeczytacie świetną książkę, nieznanego wam autora, i obawiacie się sięgnąć po następną? Po wspaniałej, klimatycznej i niezwykle melancholijnej Dziewczynie z perłą takie były moje odczucia względem Tracy Chevalier. Ale w końcu pokonałam wewnętrzny opór i sięgnęłam spontanicznie po wielką, dla mnie, niewiadomą - Spadające anioły. I niestety, po raz kolejny dowiedziałam się, że intuicji jednak warto ufać.
Kiedy pomyślę o tej książce aż krew we mnie buzuje. Bo jak to się stało, że jedna kobieta może z takim zaangażowaniem opisywać fikcyjne życie Vermeera, a jednocześnie tworzyć taką, przepraszam, chałturę?
Spadające anioły to dla mnie dno totalne. Bardzo rzadko zdarza mi się nie znaleźć nic pozytywnego w powieści, ale właśnie zdarzyło się to "bardzo rzadko".
Po pierwsze - narracja. Ja rozumiem narrację wielopoziomową. Ja nawet czasem lubię móc zobaczyć wydarzenia z różnych stron. Ale tu to była znacząca przesada. Każdy rozdział oczami kogoś innego? I po kilka razy to samo? PO CO??
Po drugie - język. Toż to jakiś koszmar! Czy pani Chevalier nikt nie powiedział, że owszem język należy dobrać do postaci, ale to, że mówi ustami chłopca analfabety nie znaczy, że musi zapisywać słowa w jakiś dziwny pół fonetyczny, pół abstrakcyjny sposób? Nie wiesz o co mi chodzi? To proszę próbkę:
Widzę też spadajonco gwiazdę i zastanawiam sie, gdzie leci. Myślę też o dziewczynach: tej z mufko i tej drugiej, ładnej. Spio teraz w swoich ciepłych łóżkach, przykryte kołdrami
Świetne, nieprawdaż? Oczywiście jak na wspaniałą pisarkę przystało, za kolejną stroną kolejna skrajność. Pięcioletnia dziewczynka mówi językiem damy z wyższym wykształceniem. PORAŻKA.
No i ostatni zarzut - klimat. Ha, ha. Dobre. Jaki klimat? Tam nie ma nawet zalążka klimatu. To ma być powieść o wiktoriańskiej Anglii? Ja naprawdę nie wiem, jakie czasy przypomina ta powieść, ale na pewno nie jest to epoka księżnej Wiktorii.
No więc cóż, czasem mniej znaczy więcej. Nikomu nie polecę tej książki. Nie wrócę także do niej, nawet na najcięższych torturach. Bo to właśnie pierwsza powieść w tym roku, której nie dałam rady doczytać.
tytuł: Spadające anioły
autor: Tracy Chevalier
ilość stron: 340
moja ocena: 3/10
Kiedy pomyślę o tej książce aż krew we mnie buzuje. Bo jak to się stało, że jedna kobieta może z takim zaangażowaniem opisywać fikcyjne życie Vermeera, a jednocześnie tworzyć taką, przepraszam, chałturę?
Spadające anioły to dla mnie dno totalne. Bardzo rzadko zdarza mi się nie znaleźć nic pozytywnego w powieści, ale właśnie zdarzyło się to "bardzo rzadko".
Po pierwsze - narracja. Ja rozumiem narrację wielopoziomową. Ja nawet czasem lubię móc zobaczyć wydarzenia z różnych stron. Ale tu to była znacząca przesada. Każdy rozdział oczami kogoś innego? I po kilka razy to samo? PO CO??
Po drugie - język. Toż to jakiś koszmar! Czy pani Chevalier nikt nie powiedział, że owszem język należy dobrać do postaci, ale to, że mówi ustami chłopca analfabety nie znaczy, że musi zapisywać słowa w jakiś dziwny pół fonetyczny, pół abstrakcyjny sposób? Nie wiesz o co mi chodzi? To proszę próbkę:
Widzę też spadajonco gwiazdę i zastanawiam sie, gdzie leci. Myślę też o dziewczynach: tej z mufko i tej drugiej, ładnej. Spio teraz w swoich ciepłych łóżkach, przykryte kołdrami
Świetne, nieprawdaż? Oczywiście jak na wspaniałą pisarkę przystało, za kolejną stroną kolejna skrajność. Pięcioletnia dziewczynka mówi językiem damy z wyższym wykształceniem. PORAŻKA.
No i ostatni zarzut - klimat. Ha, ha. Dobre. Jaki klimat? Tam nie ma nawet zalążka klimatu. To ma być powieść o wiktoriańskiej Anglii? Ja naprawdę nie wiem, jakie czasy przypomina ta powieść, ale na pewno nie jest to epoka księżnej Wiktorii.
No więc cóż, czasem mniej znaczy więcej. Nikomu nie polecę tej książki. Nie wrócę także do niej, nawet na najcięższych torturach. Bo to właśnie pierwsza powieść w tym roku, której nie dałam rady doczytać.
tytuł: Spadające anioły
autor: Tracy Chevalier
ilość stron: 340
moja ocena: 3/10
poniedziałek, 18 maja 2015
Najgorszy człowiek na świecie
Cześć!
Dość długo nie pojawił się już żaden nowy post. Ale wiecie jak to jest - koniec roku i nie ma kiedy taczki załadować. A co dopiero czytać i, o zgrozo!, pisać. No, ale w końcu zmobilizowałam się i dzisiaj chcę powiedzieć Wam kilka słów o debiucie Małgorzaty Halber, znanej dotychczas przede wszystkim jako prezenterka Vivy.
Najgorszy człowiek na świecie to opowieść o alkoholizmie "na obcasach". Główna bohaterka na imię ma Krystyna, jednak nie trudno domyślić się, że to alterego autorki. Ceniona w pracy, popularna, ładna kobieta. Nie wygląda, żeby miała jakiekolwiek problemy. W końcu to pani zza szklanego ekranu. A jednak pozory zwodzą.
Małgorzata Halber postanowiła opowiedzieć o alkoholizmie w wersji bardziej współczesnej. O osobach, które niby mają wszystko, a jednak jakiś lęk czy pustka w środku pchają je w objęcia nałogów. I mowa tu o nałogach różnorakich, bo schemat pozostaje ten sam, zmieniają się jedynie używki.
Autobiografia Halber jest chyba pierwszą alkoholową opowieścią kobiety, jaką miałam okazję przeczytać. Kobiety w dodatku aktywnej zawodowo, oczytanej, wykształconej i bardzo inteligentnej. Zapis jest na kształt pamiętnika, zawiera wspomnienia związane z walką o zdrowie oraz luźne refleksje. Halber bardzo szczerze opowiada o chorobie, o męce terapii, o depresji i bardzo niskim poczuciu własnej wartości. Nie przebiera w słowach, ciężko o stronę bez wulgaryzmów, co stało się jednym z najpoważniejszych zarzutów wobec książki. Natomiast mnie to absolutnie nie razi, bo jeżeli chodzi o tak silne emocje, ciężko operować jedynie słodkimi słówkami.
W powieści najbardziej zaskoczyła mnie szczerość. Bo jakoś jesteśmy nieprzyzwyczajeni, żeby ktoś odsłaniał się na tyle, by powiedzieć "Jestem słaby", "nie radzę sobie z życiem" czy "potrzebuję pomocy, chcę żeby ktoś mnie przytulił". Małgorzata Halber wprost mówi o tym, że stała się dla siebie najgorszym człowiekiem na świecie. W czasach, gdy maski zmieniamy częściej niż skarpetki, uważam, że to pozycja wyjątkowa. I cieszy mnie, że tak właściwie trudna i przejmująca opowieść stała się na naszym rynku bestsellerem.
"KAŻDY SIĘ WSTYDZI.
KAŻDY SIĘ WSTYDZI TRZECH RZECZY.
ŻE NIE JEST ŁADNY.
ŻE ZA MAŁO WIE.
I ŻE NIEWYSTARCZAJĄCO DOBRZE RADZI SOBIE W ŻYCIU.
KAŻDY."
tytuł: Najgorszy człowiek na świecie
autor: Małgorzata Halber
liczba stron: 352
moja ocena: 8/10
piątek, 8 maja 2015
Tajemnice chirurga plastycznego
Cześć!
Dzisiaj mam dla Was powieść, która zdążyła już chwilę poleżeć na półce. Mogę to zwalić na karb jej niezachęcającej aparycji. Bo nie dość, że cienka i mała, to jeszcze z okładką, która zamiast intrygować przyszłego czytelnika, promuje film. Jednak ze względu na moje majowe zobowiązanie, postanowiłam w końcu dać jej szansę, nie licząc na żadne cuda. I teraz właśnie nadszedł czas, żeby podzielić się z Wami moimi odczuciami dotyczącymi Tarantuli Thierry'ego Jonqueta.
Po pierwsze nie sposób nie zaznaczyć, że jest to powieść absolutnie na jeden wieczór. Nie tylko ze względu na objętość, ale także dlatego, że zwyczajnie wciąga czytelnika. Akcja jest bardzo szybka (w końcu mamy do dyspozycji 150 stron, prawda?), ale także intrygująca i w pewien mroczny sposób fascynująca. Ceniony chirurg plastyczny i jego młoda "kochanka" Eva skrywają niejedną tajemnicę, a mnożące się poszlaki nie pozwalają czytelnikowi zbyt szybko ich przejrzeć.
No i w tym momencie muszę sobie postawić pytanie: czy książka podobała mi się? I póki co mam zbyt duży mętlik w głowie, żeby na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Nie da jej się odmówić, że jest ciekawie skonstruowana, pełna napięcia, nieprzewidywalna i niesamowicie wciągająca. To wszystko prawda! W trakcie czytania bez mrugnięcia okiem stwierdziłabym, że to świetna historia. Oczywiście bohaterowie nie byli jakoś niesamowicie skonstruowani, świat przedstawiony trochę kulał, a język nie zachwycał. Ale to można wybaczyć krótkim książkom. Jednak na wysoką ocenę nie pozwalają mi bardzo ambiwalentne uczucia, które przyszły po odłożeniu Tarantuli. Poczułam w sobie taką straszną ohydę, że nie umiem przekazać komuś tej książki. Historia Jonqueta jest zupełnie pozbawiona piękna, dobra czy choćby jakiejś minimalnej wrażliwości, życzliwości. Człowieczeństwa. Po skończonej lekturze poczułam się zmanipulowana, oszukana i, nie wiem, zbrukana?
Nie umiem Wam polecić tej książki. Za bardzo rozwaliła mnie psychicznie. Ale nie będę także odradzać , ponieważ jest to dobrze skonstruowany, wciągający i trzymający w napięciu thriller psychologiczny, który może przypaść do gustu miłośnikom mocnej literatury.
tytuł: Tarantula
autor: Thierry Jonquet
liczba stron: 144
moja ocena: 6/10
Dzisiaj mam dla Was powieść, która zdążyła już chwilę poleżeć na półce. Mogę to zwalić na karb jej niezachęcającej aparycji. Bo nie dość, że cienka i mała, to jeszcze z okładką, która zamiast intrygować przyszłego czytelnika, promuje film. Jednak ze względu na moje majowe zobowiązanie, postanowiłam w końcu dać jej szansę, nie licząc na żadne cuda. I teraz właśnie nadszedł czas, żeby podzielić się z Wami moimi odczuciami dotyczącymi Tarantuli Thierry'ego Jonqueta.
Po pierwsze nie sposób nie zaznaczyć, że jest to powieść absolutnie na jeden wieczór. Nie tylko ze względu na objętość, ale także dlatego, że zwyczajnie wciąga czytelnika. Akcja jest bardzo szybka (w końcu mamy do dyspozycji 150 stron, prawda?), ale także intrygująca i w pewien mroczny sposób fascynująca. Ceniony chirurg plastyczny i jego młoda "kochanka" Eva skrywają niejedną tajemnicę, a mnożące się poszlaki nie pozwalają czytelnikowi zbyt szybko ich przejrzeć.
No i w tym momencie muszę sobie postawić pytanie: czy książka podobała mi się? I póki co mam zbyt duży mętlik w głowie, żeby na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Nie da jej się odmówić, że jest ciekawie skonstruowana, pełna napięcia, nieprzewidywalna i niesamowicie wciągająca. To wszystko prawda! W trakcie czytania bez mrugnięcia okiem stwierdziłabym, że to świetna historia. Oczywiście bohaterowie nie byli jakoś niesamowicie skonstruowani, świat przedstawiony trochę kulał, a język nie zachwycał. Ale to można wybaczyć krótkim książkom. Jednak na wysoką ocenę nie pozwalają mi bardzo ambiwalentne uczucia, które przyszły po odłożeniu Tarantuli. Poczułam w sobie taką straszną ohydę, że nie umiem przekazać komuś tej książki. Historia Jonqueta jest zupełnie pozbawiona piękna, dobra czy choćby jakiejś minimalnej wrażliwości, życzliwości. Człowieczeństwa. Po skończonej lekturze poczułam się zmanipulowana, oszukana i, nie wiem, zbrukana?
Nie umiem Wam polecić tej książki. Za bardzo rozwaliła mnie psychicznie. Ale nie będę także odradzać , ponieważ jest to dobrze skonstruowany, wciągający i trzymający w napięciu thriller psychologiczny, który może przypaść do gustu miłośnikom mocnej literatury.
tytuł: Tarantula
autor: Thierry Jonquet
liczba stron: 144
moja ocena: 6/10
środa, 6 maja 2015
"Wygnana królowa" czyli czarownicy i księżniczki uciekające przed narzeczonymi
Witajcie kochani!
Dzisiaj mam dla Was pozycję znacznie luźniejszą niż ostatnie! Przychodzę do Was z drugim tomem Siedmiu Królestw Cindy Williams Chimy. Wiem, że troszkę nietypowo zaczynać od środka, natomiast pierwszy tom przeczytałam jeszcze przed założeniem bloga. I szczerze mówiąc, Królem Demonem zachwycona nie byłam. Irytujący bohaterowie, dość powolna i rozlazła fabuła, niespecjalnie interesujący język. Nie planowałam kontynuować tej serii, jednak namówił mnie kolega. Jesteście ciekawi, jakie wrażenie zrobiła na mnie Wygnana Królowa?
W drugiej części sagi nasi bohaterowie podróżują do Oden's Ford. Wszyscy, co do jednego. Zarówno księżniczka Raisa, jak i uliczny bandyta i herszt bandy Łachmaniarzy, Han, postanowiają udać się tam do szkoły. Właściwie do dwóch różnych szkół, położonych w tym samym rejonie. Han, za namową Klanów, pragnie przysposobić się do roli czarownika, a Raisa próbuje znaleźć schronienie w akademii wojskowej.
Muszę przyznać, że powieść ta zrobiła na mnie duże wrażenie. Szczególnie ze względu na kontrast, pomiędzy następującymi po sobie książkami. W Wygnanej Królowej znacznie przyspieszyło tempo. Także bohaterowie stali się zdecydowanie mniej mdli, nawet Raisa przestała wywoływać u mnie chęć wyrzucenia książki przez okno. Wreszcie zaczęłam się jakoś utożsamiać z postaciami i, przede wszystkim, żywić do nich jakiekolwiek uczucia. Styl nadal pozostał lekki, język to zdecydowanie nic szczególnego, ale nie jest drażniąco infantylny i nie przeszkadza w czytaniu. Oczywiście zdarzały się dłużyzny, chwilami miałam wrażenie, że te 650 stron to jednak trochę za dużo. Ale więcej momentów było naprawdę wciągających, wreszcie umiałam odnaleźć się i zatopić w przedstawionym świecie.
Wygnaną Krółową mogę Wam z całą pewnością polecić. Nie szukajcie w tym dzieła czy wybitnej literatury, bo to raczej taka klasa B. Mimo to, Autorka stworzyła książkę, która jest po prostu fajna- łatwa, szybka i przyjemna. A kiedy znaleźć czas na relaks, jeśli nie w słoneczne majowe popołudnia? Ja na pewno sięgnę po następne części!
tytuł: Wygnana królowa
autor: Cinda Williams Chima
liczba stron: 672
moja ocena: 7/10
Dzisiaj mam dla Was pozycję znacznie luźniejszą niż ostatnie! Przychodzę do Was z drugim tomem Siedmiu Królestw Cindy Williams Chimy. Wiem, że troszkę nietypowo zaczynać od środka, natomiast pierwszy tom przeczytałam jeszcze przed założeniem bloga. I szczerze mówiąc, Królem Demonem zachwycona nie byłam. Irytujący bohaterowie, dość powolna i rozlazła fabuła, niespecjalnie interesujący język. Nie planowałam kontynuować tej serii, jednak namówił mnie kolega. Jesteście ciekawi, jakie wrażenie zrobiła na mnie Wygnana Królowa?
W drugiej części sagi nasi bohaterowie podróżują do Oden's Ford. Wszyscy, co do jednego. Zarówno księżniczka Raisa, jak i uliczny bandyta i herszt bandy Łachmaniarzy, Han, postanowiają udać się tam do szkoły. Właściwie do dwóch różnych szkół, położonych w tym samym rejonie. Han, za namową Klanów, pragnie przysposobić się do roli czarownika, a Raisa próbuje znaleźć schronienie w akademii wojskowej.
Muszę przyznać, że powieść ta zrobiła na mnie duże wrażenie. Szczególnie ze względu na kontrast, pomiędzy następującymi po sobie książkami. W Wygnanej Królowej znacznie przyspieszyło tempo. Także bohaterowie stali się zdecydowanie mniej mdli, nawet Raisa przestała wywoływać u mnie chęć wyrzucenia książki przez okno. Wreszcie zaczęłam się jakoś utożsamiać z postaciami i, przede wszystkim, żywić do nich jakiekolwiek uczucia. Styl nadal pozostał lekki, język to zdecydowanie nic szczególnego, ale nie jest drażniąco infantylny i nie przeszkadza w czytaniu. Oczywiście zdarzały się dłużyzny, chwilami miałam wrażenie, że te 650 stron to jednak trochę za dużo. Ale więcej momentów było naprawdę wciągających, wreszcie umiałam odnaleźć się i zatopić w przedstawionym świecie.
Wygnaną Krółową mogę Wam z całą pewnością polecić. Nie szukajcie w tym dzieła czy wybitnej literatury, bo to raczej taka klasa B. Mimo to, Autorka stworzyła książkę, która jest po prostu fajna- łatwa, szybka i przyjemna. A kiedy znaleźć czas na relaks, jeśli nie w słoneczne majowe popołudnia? Ja na pewno sięgnę po następne części!
tytuł: Wygnana królowa
autor: Cinda Williams Chima
liczba stron: 672
moja ocena: 7/10
sobota, 2 maja 2015
Milion małych kawałków
Cześć kochani!
Dzisiaj mam dla Was powieść autobiograficzną Jamesa Freya. Autor zaznacza, że nie wszystko oddane zostało w stosunku jeden do jednego, ale większość treści pochodzi z jego wspomnień. Milion małych kawałków wydane w 2003 roku z miejsca stało się światowym bestsellerem i jedną z najbardziej rozpoznawalnych książek dotyczących narkomanii.
James budzi się na pokładzie samolotu. Nie wie gdzie jest, jak tu się znalazł i dokąd leci. Nie wie, dlaczego po jego twarzy spływa krew. Jest pijany i naćpany i jego jedynym pragnieniem jest wypić więcej i wypalić więcej. Jednak świadomość, że zmarnował ostatnie 10 lat życia, każe mu dać sobie ostatnią szansę. Zapisuje się na odwyk i staje przed decydującym pojedynkiem.
W powieści Freya ogromne wrażenie robi naturalizm. Autor wielokrotnie podkreśla, że tylko prawda ma znaczenie, tylko ona się liczy. Dlatego, zamiast pięknego świata, motylków i odwyku przypominającego wakacje, dostajemy opis wymiocin składających się z krwi i fragmentów żołądka oraz traumatyczną wizytę u dentysty, która mnie przyprawiła o realny ból. Niezwykłe w Milionie małych kawałków jest to, jak mocną więź poczułam z bohaterem. Rozumiałam go, współczułam, dopingowałam, ale także odczuwałam jego emocje i pragnienia. Czytając o pierwszych nocach bez cracku i wódki, autentycznie trzęsły mi się ręce!
Milion małych kawałków to książka bardzo mocna. Bo jak inaczej pisać o dwudziestotrzyletnim nałogowcu, który nie umie spojrzeć sobie w oczy? Który stracił wszystko, nic już nie ma, dla którego samobójstwo wydaje się być wybawieniem. Ale Frey nie odbiera nadziei. Fakt, łamie czytelnikowi serce na milion małych kawałków, ale później konsekwentnie próbuje je pozbierać. I mimo że posklejany organ nie działa już tak samo, to jednak można z nim dalej żyć. Frey pokazuje, że życie to nie bajka. Mówi wprost - tylko 15%. Reszta pacjentów odwyku nie przeżyje. Zapiją się, zaćpają, albo dostaną kulkę w łeb za długi. Ale mówi także - aż 15%. Aż 15% zrezygnuje z nałogu. Aż 15% wytrwa w postanowieniu. Aż 15% nauczy się żyć od nowa!
James Frey w przedmowie pisze, że jego celem było zmienić życie przynajmniej jednego człowieka. I ja wierzę, że mu się to udało!
tytuł: Milion małych kawałków
autor: James Frey
liczba stron: 517
moja ocena: 9/10
Dzisiaj mam dla Was powieść autobiograficzną Jamesa Freya. Autor zaznacza, że nie wszystko oddane zostało w stosunku jeden do jednego, ale większość treści pochodzi z jego wspomnień. Milion małych kawałków wydane w 2003 roku z miejsca stało się światowym bestsellerem i jedną z najbardziej rozpoznawalnych książek dotyczących narkomanii.
James budzi się na pokładzie samolotu. Nie wie gdzie jest, jak tu się znalazł i dokąd leci. Nie wie, dlaczego po jego twarzy spływa krew. Jest pijany i naćpany i jego jedynym pragnieniem jest wypić więcej i wypalić więcej. Jednak świadomość, że zmarnował ostatnie 10 lat życia, każe mu dać sobie ostatnią szansę. Zapisuje się na odwyk i staje przed decydującym pojedynkiem.
W powieści Freya ogromne wrażenie robi naturalizm. Autor wielokrotnie podkreśla, że tylko prawda ma znaczenie, tylko ona się liczy. Dlatego, zamiast pięknego świata, motylków i odwyku przypominającego wakacje, dostajemy opis wymiocin składających się z krwi i fragmentów żołądka oraz traumatyczną wizytę u dentysty, która mnie przyprawiła o realny ból. Niezwykłe w Milionie małych kawałków jest to, jak mocną więź poczułam z bohaterem. Rozumiałam go, współczułam, dopingowałam, ale także odczuwałam jego emocje i pragnienia. Czytając o pierwszych nocach bez cracku i wódki, autentycznie trzęsły mi się ręce!
Milion małych kawałków to książka bardzo mocna. Bo jak inaczej pisać o dwudziestotrzyletnim nałogowcu, który nie umie spojrzeć sobie w oczy? Który stracił wszystko, nic już nie ma, dla którego samobójstwo wydaje się być wybawieniem. Ale Frey nie odbiera nadziei. Fakt, łamie czytelnikowi serce na milion małych kawałków, ale później konsekwentnie próbuje je pozbierać. I mimo że posklejany organ nie działa już tak samo, to jednak można z nim dalej żyć. Frey pokazuje, że życie to nie bajka. Mówi wprost - tylko 15%. Reszta pacjentów odwyku nie przeżyje. Zapiją się, zaćpają, albo dostaną kulkę w łeb za długi. Ale mówi także - aż 15%. Aż 15% zrezygnuje z nałogu. Aż 15% wytrwa w postanowieniu. Aż 15% nauczy się żyć od nowa!
James Frey w przedmowie pisze, że jego celem było zmienić życie przynajmniej jednego człowieka. I ja wierzę, że mu się to udało!
tytuł: Milion małych kawałków
autor: James Frey
liczba stron: 517
moja ocena: 9/10
czwartek, 30 kwietnia 2015
Wrap-up + TBR
Hej kochani!
Dzisiaj ostatni dzień kwietnia, wiec czas na krótkie podsumowanie. Kwiecień na pewno nie był miesiącem, który mnie rozpieszczał. Najpierw rozpaczliwe powtórki, później egzaminy, a w ostatnich dniach jeszcze choroba. W związku z tymi okolicznościami cieszę się z wyniku - w kwietniu przeczytałam całe sześć książek. W dodatku jestem bardzo zadowolona z jakości. Tylko jedna mnie rozczarowała, pozostałe to naprawdę kawał dobrej literatury! A oto i one:
1. Lolita Vladimir Nabokov
2. Prawda Terry Pratchett
3. Rozważna i romantyczna Jane Austen (w moim odczuciu najgorsza)
4. Jej wszystkie życia Kate Atkinson
5. Kompleks Portnoya Philip Rotha
6. Milion małych kawałków James Frey (chyba najlepsza w tym miesiącu, recenzja na dniach)
Łącznie daje to 2441 stron! Całkiem nieźle!
A co w maju? Kilka dni temu zapytałam was, co mam czytać. Niestety, odpowiedziały tylko 3 osoby. W takim razie wezmę obie książki polecone mi przez organizatorkę wyzwania oraz po jednej z komentarzy pozostałych dziewczyn.
1. Najgorszy człowiek na świecie Halber
2. Tarantula Jonquet
3. Smażone zielone pomidory Flagg
4. Taniec szczęśliwych cieni Munro
Oprócz tego mam zamiar przeczytać jeszcze Spadające anioły Chevalier i Czas żniw Shannon. No i ostatni kąsek specjalnie na majówkę - Wygnana królowa. Po zdecydowanie średnim Królu Demonie mam ochotę na fajerwerki!
A wy ile książek przeczytaliście? A może napiszecie coś o waszych najbliższych lekturach?
Dzisiaj ostatni dzień kwietnia, wiec czas na krótkie podsumowanie. Kwiecień na pewno nie był miesiącem, który mnie rozpieszczał. Najpierw rozpaczliwe powtórki, później egzaminy, a w ostatnich dniach jeszcze choroba. W związku z tymi okolicznościami cieszę się z wyniku - w kwietniu przeczytałam całe sześć książek. W dodatku jestem bardzo zadowolona z jakości. Tylko jedna mnie rozczarowała, pozostałe to naprawdę kawał dobrej literatury! A oto i one:
1. Lolita Vladimir Nabokov
2. Prawda Terry Pratchett
3. Rozważna i romantyczna Jane Austen (w moim odczuciu najgorsza)
4. Jej wszystkie życia Kate Atkinson
5. Kompleks Portnoya Philip Rotha
6. Milion małych kawałków James Frey (chyba najlepsza w tym miesiącu, recenzja na dniach)
Łącznie daje to 2441 stron! Całkiem nieźle!
A co w maju? Kilka dni temu zapytałam was, co mam czytać. Niestety, odpowiedziały tylko 3 osoby. W takim razie wezmę obie książki polecone mi przez organizatorkę wyzwania oraz po jednej z komentarzy pozostałych dziewczyn.
1. Najgorszy człowiek na świecie Halber
2. Tarantula Jonquet
3. Smażone zielone pomidory Flagg
4. Taniec szczęśliwych cieni Munro
Oprócz tego mam zamiar przeczytać jeszcze Spadające anioły Chevalier i Czas żniw Shannon. No i ostatni kąsek specjalnie na majówkę - Wygnana królowa. Po zdecydowanie średnim Królu Demonie mam ochotę na fajerwerki!
A wy ile książek przeczytaliście? A może napiszecie coś o waszych najbliższych lekturach?
wtorek, 28 kwietnia 2015
Stosik #1
Witajcie!
Dzisiaj po raz pierwszy przychodzę do Was ze stosikowym wpisem. Oznacza to, że jestem tu już prawie miesiąc! Kwiecień się kończy, chociaż wyglądając dzisiaj przez okna łatwiej mi uwierzyć, że to początek listopada. No, ale bez narzekania, w końcu cały miesiąc wypadł raczej pozytywnie. I w moich zakupach także widać było ten wiosenny entuzjazm.
W kwietniu drogę do mojej biblioteczki znalazło aż 11 książek! Istne szaleństwo! Normalnie tyle nie kupuję, natomiast dałam się złapać promocjom, wyprzedażom i innym marketingowym trikom. Ja nie żałuję, mój portfel - owszem.
Na samym początku miesiąca, w drodze na święta wpadły mi w oko w Biedronce Żółte ptaki Kevina Powersa za zawrotne 10 zł - żal było nie wziąć. Dalej potoczyło się już samo. Przywędrowały do mnie Kwiaty na podddaszu, Smażone zielone pomidory, Najgorszy człowiek na świecie, Blackout, Zmorojewo, Miłość Peonii, Tarantula, Przeciwżycie i Milion małych kawałków. Przez pomyłkę zakupiłam też Triumf owiec, nie zauważając, że to 2 część - cóż, trzeba będzie zapolować na pierwszą :)
A tak oto prezentują się moje śliczności
Dzisiaj po raz pierwszy przychodzę do Was ze stosikowym wpisem. Oznacza to, że jestem tu już prawie miesiąc! Kwiecień się kończy, chociaż wyglądając dzisiaj przez okna łatwiej mi uwierzyć, że to początek listopada. No, ale bez narzekania, w końcu cały miesiąc wypadł raczej pozytywnie. I w moich zakupach także widać było ten wiosenny entuzjazm.
W kwietniu drogę do mojej biblioteczki znalazło aż 11 książek! Istne szaleństwo! Normalnie tyle nie kupuję, natomiast dałam się złapać promocjom, wyprzedażom i innym marketingowym trikom. Ja nie żałuję, mój portfel - owszem.
Na samym początku miesiąca, w drodze na święta wpadły mi w oko w Biedronce Żółte ptaki Kevina Powersa za zawrotne 10 zł - żal było nie wziąć. Dalej potoczyło się już samo. Przywędrowały do mnie Kwiaty na podddaszu, Smażone zielone pomidory, Najgorszy człowiek na świecie, Blackout, Zmorojewo, Miłość Peonii, Tarantula, Przeciwżycie i Milion małych kawałków. Przez pomyłkę zakupiłam też Triumf owiec, nie zauważając, że to 2 część - cóż, trzeba będzie zapolować na pierwszą :)
A tak oto prezentują się moje śliczności
A jak powiększyły się Wasze zbiory w ostatnim czasie?
czwartek, 23 kwietnia 2015
Pobijmy rekord!
Witajcie!
Dzisiaj mam dla Was wpis trochę inny niż zawsze. Mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruję, jeżeli wprowadzę trochę tematyki z pogranicza aktualności i lifestyle'u.
W każdym razie, dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o Gitarowym Rekordzie Guinessa. Podejrzewam, że zdecydowana większość z Was słyszała o tej imprezie, ale dla tych, którym nie obiło się to jeszcze o uszy, kilka słów wyjaśnienia. Otóż co roku, 1 maja do Wrocławia przyjeżdżają tysiące gitarzystów. Gromadzą się oni w wyznaczonej porze i wspólnie oddają cześć Hendrixowi, grając jego "Hey Joe!". Piosenka ta jest naprawdę prosta, wystarczy znajomość 5 akordów - CGDAE. A wrażenia? Niezapomniane! Atmosfera, która towarzyszy byciu członkiem największej gitarowej orkiestry świata, jest kompletnie odlotowa i niesamowita!
A więc! Jeśli masz gitarę, dodatkowo umiesz choć trochę na niej grać i dasz radę znaleźć transport do Wrocławia - bądź koniecznie! W tym roku okupujemy Pergolę (przy Hali Stulecia). Bicie rekordu wypada równo na godzinę 16, ale warto przyjść wcześniej i wkręcić się w ten festiwal kolorów. W tym roku potrzebujemy 7345 gitar!
Po więcej informacji odsyłam na heyjoe.pl (tam też znajdziecie instruktaże)
Dzisiaj mam dla Was wpis trochę inny niż zawsze. Mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruję, jeżeli wprowadzę trochę tematyki z pogranicza aktualności i lifestyle'u.
W każdym razie, dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o Gitarowym Rekordzie Guinessa. Podejrzewam, że zdecydowana większość z Was słyszała o tej imprezie, ale dla tych, którym nie obiło się to jeszcze o uszy, kilka słów wyjaśnienia. Otóż co roku, 1 maja do Wrocławia przyjeżdżają tysiące gitarzystów. Gromadzą się oni w wyznaczonej porze i wspólnie oddają cześć Hendrixowi, grając jego "Hey Joe!". Piosenka ta jest naprawdę prosta, wystarczy znajomość 5 akordów - CGDAE. A wrażenia? Niezapomniane! Atmosfera, która towarzyszy byciu członkiem największej gitarowej orkiestry świata, jest kompletnie odlotowa i niesamowita!
A więc! Jeśli masz gitarę, dodatkowo umiesz choć trochę na niej grać i dasz radę znaleźć transport do Wrocławia - bądź koniecznie! W tym roku okupujemy Pergolę (przy Hali Stulecia). Bicie rekordu wypada równo na godzinę 16, ale warto przyjść wcześniej i wkręcić się w ten festiwal kolorów. W tym roku potrzebujemy 7345 gitar!
Po więcej informacji odsyłam na heyjoe.pl (tam też znajdziecie instruktaże)
środa, 22 kwietnia 2015
Jak zaszokować czytelnika, czyli "Kompleks Portnoya"
Witajcie kochani!
Dzisiaj mam dla Was kawał mocnej, kontrowersyjnej i obrazoburczej prozy! Tak, tak to Kompleks Portnoya Philipa Rotha, amerykańskiego pisarza żydowskiego pochodzenia, wymienianego często wśród kandydatów do literackiego Nobla.
Kompleks Portnoya to monolog ciągnący się na ponad 250 stronach. Tytułowy bohater opowiada o dzieciństwie, dorastaniu i dorosłości. Przy pomocy psychoanalizy chce znaleźć przyczynę swojego braku zadowolenia z życia i niemożliwości seksualnego spełnienia.
Kompleks Portnoya to chyba najbardziej wulgarna i wyuzdana powieść, jaką kiedykolwiek czytałam. Brutalizm pogania brutalizm, od "kurw" aż się roi. Ciężko znaleźć 3 strony bez wnikliwego opisu masturbacji. Bez żadnej wątpliwości można stwierdzić, że autor chciał zaszokować czytelnika - i w moim przypadku całkowicie mu się to udało. Philip Roth mówi stanowcze NIE wszelkiej pruderii, czy choćby minimalnemu poczuciu wstydu.
Gdyby jeszcze tego było mało, Roth swojego bohatera uczynił Żydem o (jakżeby inaczej!) antysemickich poglądach. Portnoy bardzo ostro ocenia swoją narodowość. Wytyka zacofanie, zniewolenie przez religie i kulturę, a także obłudę środowiska amerykańskich Żydów. Oczywiście nie oszczędza reszty świata - gojom też się nieźle obrywa!
Reasumując - powieść Rotha nie powinna podobać się młodej, dobrze ułożonej dziewczynie. Ale cóż mam zrobić, jeśli zafascynowała mnie od pierwszych stron? Śledzenie wspomnień i myśli bohatera połączone z próbą samodzielnego analizowania jego złożonej psychiki jest niezwykle wciągające. Ponadto Philip Roth nie napisał książki tylko o fantazjach trzydziestotrzyletniego frustrata. To przede wszystkim powieść o nieszczęściu jednostki, tłamszonej przez kulturę i sztucznie wpojone normy.
tytuł: Kompleks Portnoya
autor: Philip Roth
liczba stron: 256
moja ocena: 7/10
Dzisiaj mam dla Was kawał mocnej, kontrowersyjnej i obrazoburczej prozy! Tak, tak to Kompleks Portnoya Philipa Rotha, amerykańskiego pisarza żydowskiego pochodzenia, wymienianego często wśród kandydatów do literackiego Nobla.
Kompleks Portnoya to monolog ciągnący się na ponad 250 stronach. Tytułowy bohater opowiada o dzieciństwie, dorastaniu i dorosłości. Przy pomocy psychoanalizy chce znaleźć przyczynę swojego braku zadowolenia z życia i niemożliwości seksualnego spełnienia.
Kompleks Portnoya to chyba najbardziej wulgarna i wyuzdana powieść, jaką kiedykolwiek czytałam. Brutalizm pogania brutalizm, od "kurw" aż się roi. Ciężko znaleźć 3 strony bez wnikliwego opisu masturbacji. Bez żadnej wątpliwości można stwierdzić, że autor chciał zaszokować czytelnika - i w moim przypadku całkowicie mu się to udało. Philip Roth mówi stanowcze NIE wszelkiej pruderii, czy choćby minimalnemu poczuciu wstydu.
Gdyby jeszcze tego było mało, Roth swojego bohatera uczynił Żydem o (jakżeby inaczej!) antysemickich poglądach. Portnoy bardzo ostro ocenia swoją narodowość. Wytyka zacofanie, zniewolenie przez religie i kulturę, a także obłudę środowiska amerykańskich Żydów. Oczywiście nie oszczędza reszty świata - gojom też się nieźle obrywa!
Reasumując - powieść Rotha nie powinna podobać się młodej, dobrze ułożonej dziewczynie. Ale cóż mam zrobić, jeśli zafascynowała mnie od pierwszych stron? Śledzenie wspomnień i myśli bohatera połączone z próbą samodzielnego analizowania jego złożonej psychiki jest niezwykle wciągające. Ponadto Philip Roth nie napisał książki tylko o fantazjach trzydziestotrzyletniego frustrata. To przede wszystkim powieść o nieszczęściu jednostki, tłamszonej przez kulturę i sztucznie wpojone normy.
tytuł: Kompleks Portnoya
autor: Philip Roth
liczba stron: 256
moja ocena: 7/10
sobota, 18 kwietnia 2015
Sami wybierzcie o czym chcecie czytać!
Witajcie kochani!
Dzisiaj przychodzę do was z wpisem, który nie jest recenzją. Mianowicie postanowiłam dołączyć do Dominiki (http://www.maialis.pl/) i wziąć udział w wyzwaniu "wybierz mi lektury!". Akcja polega mniej więcej na tym, że co miesiąc pokażę Wam książki, które zbierają kurz na półce i to WY zdecydujecie o tym, które przeczytam. Dzięki temu możecie sami wybrać, które pozycje zostaną u mnie zrecenzowane! Po szczegóły polecam udać do postu Organizatorki -> http://www.maialis.pl/wybierz-mi-lektury-moj-stosik-oraz-zasady/
!
A teraz czas na pierwszy stos.A więc do dzieła! Możecie głosować jednocześnie na 2 powieści. 29 kwietnia o godzinie 12.00 urny zostają zamknięte, Cztery książki, które będą najczęściej wybierane, przeczytam i zrecenzuję do końca maja. A oto moje propozycje:
1) Kwiaty na poddaszu Andrews
2) Smażone zielone pomidory Flagg
3) Najgorszy człowiek na świecie Halber
4) Tarantula Jonquet
5) Taniec szczęśliwych dni Munro
6) Żółte ptaki Powers
7) Miłość Peonii See
8) Dziewczynka z majowymi kwiatkami Wahlberg
9) Zmorojewo Żulczyk
No i o czym chcielibyście przeczytać? Czekam na Wasze komentarze!
środa, 15 kwietnia 2015
Gdy śmierć nie oznacza końca
tytuł: Jej wszystkie życia
autor: Kate Atkinson
liczba stron: 568
moja ocena: 7/10
Życie można by zobrazować za pomocą odcinka. Punktem A, otwierającym je, są narodziny, a punkt zamykający oznacza śmierć. Ale gdyby linię tę zwinąć w okrąg, eliminując początek i koniec? Czy zdecydowałbyś się zrezygnować z ludzkiej chronologii w zamian za możliwość przejścia przez życie na różne sposoby?
Ursula nie miała takiego wyboru. Urodziła się, mając ten dziwny dar (czy też może przekleństwo?). Śmierć nie ma nad nią władzy. Po każdym kolejnym zgonie, odradza się na nowo, nieświadoma swych wcześniejszych losów.
Jej wszystkie życia to przykład książki, która spadła na mnie w bardzo złym czasie. Zaczęłam ją czytać prawie rok temu, niestety trafiła na mój niemal miesięczny kryzys czytelniczy. I odtąd leżała tak zapomniana, brutalnie odłożona w środku fabuły. Jednak coś (kobieca intuicja?) kazało mi zmusić się do powrotu. I teraz nie znajduję w tej powieści żadnej winy. Zauroczyła mnie na nowo, skutecznie eliminując niesmak wcześniejszej porażki.
Uwielbiam kobiece bohaterki Kate Atkinson!Ursula to postać, z którą chyba najsilniej się identyfikuję. Jest równocześnie tak silna i tak krucha, że niemożliwym jest ocenić ją jednoznacznie. Próbuje pomóc wszystkim wokół, zapominając, że i jej należy się czyjaś troska. Myli seks z miłością, boi się zaangażowania i za nic nie może zrezygnować z niezależności. Gdy dodać do tego jej intelekt i szerokie horyzonty myślowe, powstaje bohaterka idealna - kobieta odległa, a jednocześnie dziwnie bliska.
Zafascynowała mnie także Sylvia, matka Ursuli. Zdaje się być pomieszaniem wszelakich cech, nigdy nie wiadomo, czego się po niej spodziewać. Łatwo ulega namiętnościom, ale umie także zaskoczyć swoim poczuciem realizmu i rzeczowością. Śniąc o luksusach i śmietance towarzyskiej, zgadza się zostać żoną niespecjalnie bogatego człowieka. I rodzi mu dzieci. Ale także jej macierzyństwo mocno odbiega od utartych schematów. Bez skrupułów różnicuje dzieci, jasno wskazując wśród nich swojego faworyta. Ale przecież nie jest złą matką! Kocha swych synów i córki bardziej niż własne życie!
Historia Ursuli za każdym razem zaczyna się w tym samym momencie - w zimowy wieczór roku 1910. Powtarzanie tego schematu może być chwilami nieco monotonne, jednak jestem w stanie wybaczyć Kate Atkinson ten drobny błąd w sztuce. Dlaczego ją tak rozgrzeszam? Oczywiście ze względu na styl! Nie ma cienia przesady w entuzjastycznych zapewnieniach, że autorka ma niezwykły dar malowania słowem. Jej frazy niosą w sobie niespotykaną lekkość. Powieść jest tak poetycka, że mogłabym wytapetować własną sypialnię wyrwanymi z niej stronicami!
Jeżeli jesteście w stanie zrezygnować z gnającej akcji, nie rozczarujecie się. Jej wszystkie życia czarją, czasem śmieszą, kiedy indziej wyciskają łzy. Powieść nie jest odpowiedzią na pytanie "jak żyć", ale może być wstępem do rozważań na ten temat.
autor: Kate Atkinson
liczba stron: 568
moja ocena: 7/10
Życie można by zobrazować za pomocą odcinka. Punktem A, otwierającym je, są narodziny, a punkt zamykający oznacza śmierć. Ale gdyby linię tę zwinąć w okrąg, eliminując początek i koniec? Czy zdecydowałbyś się zrezygnować z ludzkiej chronologii w zamian za możliwość przejścia przez życie na różne sposoby?
Ursula nie miała takiego wyboru. Urodziła się, mając ten dziwny dar (czy też może przekleństwo?). Śmierć nie ma nad nią władzy. Po każdym kolejnym zgonie, odradza się na nowo, nieświadoma swych wcześniejszych losów.
Jej wszystkie życia to przykład książki, która spadła na mnie w bardzo złym czasie. Zaczęłam ją czytać prawie rok temu, niestety trafiła na mój niemal miesięczny kryzys czytelniczy. I odtąd leżała tak zapomniana, brutalnie odłożona w środku fabuły. Jednak coś (kobieca intuicja?) kazało mi zmusić się do powrotu. I teraz nie znajduję w tej powieści żadnej winy. Zauroczyła mnie na nowo, skutecznie eliminując niesmak wcześniejszej porażki.
Uwielbiam kobiece bohaterki Kate Atkinson!Ursula to postać, z którą chyba najsilniej się identyfikuję. Jest równocześnie tak silna i tak krucha, że niemożliwym jest ocenić ją jednoznacznie. Próbuje pomóc wszystkim wokół, zapominając, że i jej należy się czyjaś troska. Myli seks z miłością, boi się zaangażowania i za nic nie może zrezygnować z niezależności. Gdy dodać do tego jej intelekt i szerokie horyzonty myślowe, powstaje bohaterka idealna - kobieta odległa, a jednocześnie dziwnie bliska.
Zafascynowała mnie także Sylvia, matka Ursuli. Zdaje się być pomieszaniem wszelakich cech, nigdy nie wiadomo, czego się po niej spodziewać. Łatwo ulega namiętnościom, ale umie także zaskoczyć swoim poczuciem realizmu i rzeczowością. Śniąc o luksusach i śmietance towarzyskiej, zgadza się zostać żoną niespecjalnie bogatego człowieka. I rodzi mu dzieci. Ale także jej macierzyństwo mocno odbiega od utartych schematów. Bez skrupułów różnicuje dzieci, jasno wskazując wśród nich swojego faworyta. Ale przecież nie jest złą matką! Kocha swych synów i córki bardziej niż własne życie!
Historia Ursuli za każdym razem zaczyna się w tym samym momencie - w zimowy wieczór roku 1910. Powtarzanie tego schematu może być chwilami nieco monotonne, jednak jestem w stanie wybaczyć Kate Atkinson ten drobny błąd w sztuce. Dlaczego ją tak rozgrzeszam? Oczywiście ze względu na styl! Nie ma cienia przesady w entuzjastycznych zapewnieniach, że autorka ma niezwykły dar malowania słowem. Jej frazy niosą w sobie niespotykaną lekkość. Powieść jest tak poetycka, że mogłabym wytapetować własną sypialnię wyrwanymi z niej stronicami!
Jeżeli jesteście w stanie zrezygnować z gnającej akcji, nie rozczarujecie się. Jej wszystkie życia czarją, czasem śmieszą, kiedy indziej wyciskają łzy. Powieść nie jest odpowiedzią na pytanie "jak żyć", ale może być wstępem do rozważań na ten temat.
poniedziałek, 13 kwietnia 2015
Rozważna czy romantyczna?
tytuł:Rozważna i romantyczna
autor: Jane Austen
liczba stron: 350
moja ocena: 5/10
Rozważna i romantyczna Jane Austen to powieść o miłości, namiętności, odpowiedzialności i zaufaniu. To historia dwóch sióstr i ich zmagań związanych z próbą znalezienia miłości.
Rozważną... polecał mi niemal każdy. Wspaniała historia miłosna, piękny język, niesamowity klimat wiktoriańskiej Anglii. To klasyka, wpisana na listę BBC. Same "ochy" i "achy". A dla mnie? Dla mnie to powieść koszmarnie nuda i nieznośnie schematyczna.
Bohaterowie irytowali mnie do granic możliwości. I to wszyscy! Przez całą powieść żadnego wyjątku! Jednowymiarowi, nudni, papierowi. Nie było w nich miejsca na najmniejszą sprzeczność. (Boże, czułam się, jakbym znowu męczyła dramaty Fredry!) Każdego z nich określała jedna, konkretna cecha, determinująca wszystkie pozostałe. Lepiej nie zostały potraktowane nawet dwie główne bohaterki, Eleanora i Marianna, czyli tytułowe Rozważna i Romantyczna.
Jednak największą wadą tej powieści jest akcja - a właściwie jej brak. Chyba pierwszy raz czytałam książkę, w której niemal nic się nie działo. A nawet jeśli już przypadkowo coś się wydarzyło, było traktowane tak po macoszemu, że stawało się jeszcze nudniejsze i bardziej mdłe, niż wcześniejsze rozdziały. Ogniste rozstania, które mnie, jako czytelnikowi wrażliwemu, powinny rozerwać serce, wywoływały niepohamowane ziewanie. Przez kolejne rozdziały przedzierałam się bez cienia niepewności, niecierpliwości czy choćby zainteresowania. Czułam, jakbym wpadła do rzeki pełnej oleju i tylko dzięki systematycznej, mozolnej wędrówce mogła dostać się na drugi brzeg.
Jedyne, co w moim odczuciu ratuje powieść, to język. Styl Jane Austen jest jednocześnie zrozumiały, łatwo przyswajalny, a przy tym niepozbawiony subtelności i elegancji. Chwilami autorce rzeczywiście udaje się przenieść czytelnika do wiktoriańskiej Anglii. Tylko czy te rzadkie momenty warte są walki ze znużeniem na pozostałych stronach? Tutaj zdecydować musicie Wy.
autor: Jane Austen
liczba stron: 350
moja ocena: 5/10
Rozważna i romantyczna Jane Austen to powieść o miłości, namiętności, odpowiedzialności i zaufaniu. To historia dwóch sióstr i ich zmagań związanych z próbą znalezienia miłości.
Rozważną... polecał mi niemal każdy. Wspaniała historia miłosna, piękny język, niesamowity klimat wiktoriańskiej Anglii. To klasyka, wpisana na listę BBC. Same "ochy" i "achy". A dla mnie? Dla mnie to powieść koszmarnie nuda i nieznośnie schematyczna.
Bohaterowie irytowali mnie do granic możliwości. I to wszyscy! Przez całą powieść żadnego wyjątku! Jednowymiarowi, nudni, papierowi. Nie było w nich miejsca na najmniejszą sprzeczność. (Boże, czułam się, jakbym znowu męczyła dramaty Fredry!) Każdego z nich określała jedna, konkretna cecha, determinująca wszystkie pozostałe. Lepiej nie zostały potraktowane nawet dwie główne bohaterki, Eleanora i Marianna, czyli tytułowe Rozważna i Romantyczna.
Jednak największą wadą tej powieści jest akcja - a właściwie jej brak. Chyba pierwszy raz czytałam książkę, w której niemal nic się nie działo. A nawet jeśli już przypadkowo coś się wydarzyło, było traktowane tak po macoszemu, że stawało się jeszcze nudniejsze i bardziej mdłe, niż wcześniejsze rozdziały. Ogniste rozstania, które mnie, jako czytelnikowi wrażliwemu, powinny rozerwać serce, wywoływały niepohamowane ziewanie. Przez kolejne rozdziały przedzierałam się bez cienia niepewności, niecierpliwości czy choćby zainteresowania. Czułam, jakbym wpadła do rzeki pełnej oleju i tylko dzięki systematycznej, mozolnej wędrówce mogła dostać się na drugi brzeg.
Jedyne, co w moim odczuciu ratuje powieść, to język. Styl Jane Austen jest jednocześnie zrozumiały, łatwo przyswajalny, a przy tym niepozbawiony subtelności i elegancji. Chwilami autorce rzeczywiście udaje się przenieść czytelnika do wiktoriańskiej Anglii. Tylko czy te rzadkie momenty warte są walki ze znużeniem na pozostałych stronach? Tutaj zdecydować musicie Wy.
niedziela, 12 kwietnia 2015
Nowa azeta w Ankh-Morpork!
tytuł: Prawda
autor: Terry Pratchett
liczba stron: 336
moja ocena: 8/10
W Prawdzie Terry Pratchett po raz kolejny zabiera czytelnika do zwariowanego Świata Dysku. Pozornie nic się tu nie zmieniło - płaski świat wciąż płynie przez galaktykę na grzbietach czterech słoni dostojnie stojących na ogromnym żółwiu. Ale, ale! Czyżby krasnoludy nauczyły się przetapiać ołów na złoto? Jak w każdej plotce i w tej jest ziarno prawdy (no dobrze, może ziarenko). Może nie stworzyły złota, tylko ksero, ale w końcu mowa jest srebrem - czyż nie?
W Ankh-Morpork powstał pierwszy codziennik! Jego redaktorem został zupełnie przypadkowo William de Worde. Wykorzystując wynalezienie prasy, zaczyna wydawać "Puls". Tylko o czym tu pisać? Na szczęście (albo nieszczęście) tematy wręcz pchają się drzwiami i oknami! Warzywa w ekhm... zabawnych kształtach, zgubione zegarki, więcej warzyw, próba zabójstwa urzędnika, jeszcze trochę warzyw. Chwila! Czy ktoś tu powiedział próba morderstwa?!
W Prawdzie wszystko jest mistrzowskie - zaczynając od fabuły. Prywatne śledztwo prowadzone przez Williama, jego uroczą asystentkę i wampira na odwyku jest rozbrajające. Pratchett w doskonały sposób bawi się konwencją kryminału, co chwila podkładając swojemu "Sherlockowi" nowe kłody pod nogi.
Jednak powodem, dla którego kocham Terry'ego Pratchetta miłością dozgonną (do mojego zgonu, a nie jego - żeby tu nam zaraz jakiś makabryczny humor się nie wkradł) są bohaterowie. I także tutaj zupełnie rozwalają system. Moim zdecydowanym faworytem jest ...ony pan Tulipan. Przedstawiciel ...onej Nowej Firmy, która w ...ony profesjonalny sposób rozwiąże każdy twój ...ony problem. Szczególnie jeśli temu problemowi można urwać ...ony łeb. Pratchett jest jedynym pisarzem, który osobie o tak ...ekhm... bezkompromisowym charakterze może dać jeszcze jedną unikalną cechę - w wolnych chwilach pan Tulipan jest entuzjastą wszelkich sztuk pięknych!
Jeżeli dotychczas nie udało mi się Was przekonać - to poddaję się i składam broń. Bo cóż mogę jeszcze powiedzieć? Że czytając zupełnie traciłam poczucie czasu? Że śmiałam się w głos w tramwaju pełnym ludzi? To wszystko prawda, ale o tym każdy musi się sam!
autor: Terry Pratchett
liczba stron: 336
moja ocena: 8/10
W Prawdzie Terry Pratchett po raz kolejny zabiera czytelnika do zwariowanego Świata Dysku. Pozornie nic się tu nie zmieniło - płaski świat wciąż płynie przez galaktykę na grzbietach czterech słoni dostojnie stojących na ogromnym żółwiu. Ale, ale! Czyżby krasnoludy nauczyły się przetapiać ołów na złoto? Jak w każdej plotce i w tej jest ziarno prawdy (no dobrze, może ziarenko). Może nie stworzyły złota, tylko ksero, ale w końcu mowa jest srebrem - czyż nie?
W Ankh-Morpork powstał pierwszy codziennik! Jego redaktorem został zupełnie przypadkowo William de Worde. Wykorzystując wynalezienie prasy, zaczyna wydawać "Puls". Tylko o czym tu pisać? Na szczęście (albo nieszczęście) tematy wręcz pchają się drzwiami i oknami! Warzywa w ekhm... zabawnych kształtach, zgubione zegarki, więcej warzyw, próba zabójstwa urzędnika, jeszcze trochę warzyw. Chwila! Czy ktoś tu powiedział próba morderstwa?!
W Prawdzie wszystko jest mistrzowskie - zaczynając od fabuły. Prywatne śledztwo prowadzone przez Williama, jego uroczą asystentkę i wampira na odwyku jest rozbrajające. Pratchett w doskonały sposób bawi się konwencją kryminału, co chwila podkładając swojemu "Sherlockowi" nowe kłody pod nogi.
Jednak powodem, dla którego kocham Terry'ego Pratchetta miłością dozgonną (do mojego zgonu, a nie jego - żeby tu nam zaraz jakiś makabryczny humor się nie wkradł) są bohaterowie. I także tutaj zupełnie rozwalają system. Moim zdecydowanym faworytem jest ...ony pan Tulipan. Przedstawiciel ...onej Nowej Firmy, która w ...ony profesjonalny sposób rozwiąże każdy twój ...ony problem. Szczególnie jeśli temu problemowi można urwać ...ony łeb. Pratchett jest jedynym pisarzem, który osobie o tak ...ekhm... bezkompromisowym charakterze może dać jeszcze jedną unikalną cechę - w wolnych chwilach pan Tulipan jest entuzjastą wszelkich sztuk pięknych!
Jeżeli dotychczas nie udało mi się Was przekonać - to poddaję się i składam broń. Bo cóż mogę jeszcze powiedzieć? Że czytając zupełnie traciłam poczucie czasu? Że śmiałam się w głos w tramwaju pełnym ludzi? To wszystko prawda, ale o tym każdy musi się sam!
piątek, 10 kwietnia 2015
"Lolito, światłości mojego życia, ogniu moich lędźwi"...
tytuł: Lolita
autor: Vladimir Nabokov
liczba stron: 414
moja ocena: 8.5/10
Lolita Vladimira Nabokova to opowieść o... Właściwie nie do końca potrafię powiedzieć. O miłości? O pedofilii? Czy aby na pewno te dwa tematy powinno się łączyć?
Lolita to pamiętnik Humberta Humberta, jak przedstawia się główny bohater. Gdy go poznajemy ogląda świat już zza krat. Nie wiadomo co było przyczyną jego uwięzienia. Teraz, czekając na proces, dokonuje swoistej psychoanalizy. Opowieść zaczyna od lat wczesnego dzieciństwa, od pierwszej miłości, która miała wpłynąć na całe jego życie. W miarę trwania monologu na światło dzienne wychodzą coraz mroczniejsze i bardziej odrażające sekrety bohatera.
I w tym miejscu muszę zaznaczyć - Lolita to nie jest powieść erotyczna! (z którą to opinią kilkakrotnie się spotkałam). Język Nabokova jest delikatny, niemal zupełnie pozbawiony wulgarności i wyuzdania. Owszem, znajdują się tu opisy wywołujące rumieniec na twarzy (szczególnie, gdy przypomni się, że współuczestniczka aktów ma 12 lat), ale na Boga! - to nie jest
50 twarzy Greya.
Czytając Lolitę czułam, że płynę. Subtelny nurt narracji znosił mnie spokojnie w dół rzeki. Zaczęłam wierzyć Humbertowi. W jego szczerą miłość, rzeczywiste oddanie. Współczułam mu. W końcu to z niego, nie z Lolity, zrobiłam ofiarę. Dopiero gdy odłożyłam powieść dotarło do mnie, jak niesprawiedliwe były moje emocje. Potrafiłam usprawiedliwiać pedofila, a skrzywdzoną dziewczynkę uznać za, przepraszam za określenie, wredną, wyrachowaną sukę! Odczułam to jak uderzeniem patelnią w głowę - nie wierzyłam, że kiedykolwiek jakiemukolwiek autorowi uda się coś takiego! Tak okręcić czytelnika wokół palca! Tak namieszać w głowie!
Lolitę oczywiście polecam. Bo jak mówi Bohumil Hrabal porządna książka nie jest po to, aby czytelnik mógł łatwiej usnąć, ale żeby musiał wyskoczyć z łóżka i tak jak stoi, w bieliźnie, pobiec do pana literata i sprać go po pysku.
autor: Vladimir Nabokov
liczba stron: 414
moja ocena: 8.5/10
Lolita Vladimira Nabokova to opowieść o... Właściwie nie do końca potrafię powiedzieć. O miłości? O pedofilii? Czy aby na pewno te dwa tematy powinno się łączyć?
Lolita to pamiętnik Humberta Humberta, jak przedstawia się główny bohater. Gdy go poznajemy ogląda świat już zza krat. Nie wiadomo co było przyczyną jego uwięzienia. Teraz, czekając na proces, dokonuje swoistej psychoanalizy. Opowieść zaczyna od lat wczesnego dzieciństwa, od pierwszej miłości, która miała wpłynąć na całe jego życie. W miarę trwania monologu na światło dzienne wychodzą coraz mroczniejsze i bardziej odrażające sekrety bohatera.
I w tym miejscu muszę zaznaczyć - Lolita to nie jest powieść erotyczna! (z którą to opinią kilkakrotnie się spotkałam). Język Nabokova jest delikatny, niemal zupełnie pozbawiony wulgarności i wyuzdania. Owszem, znajdują się tu opisy wywołujące rumieniec na twarzy (szczególnie, gdy przypomni się, że współuczestniczka aktów ma 12 lat), ale na Boga! - to nie jest
50 twarzy Greya.
Czytając Lolitę czułam, że płynę. Subtelny nurt narracji znosił mnie spokojnie w dół rzeki. Zaczęłam wierzyć Humbertowi. W jego szczerą miłość, rzeczywiste oddanie. Współczułam mu. W końcu to z niego, nie z Lolity, zrobiłam ofiarę. Dopiero gdy odłożyłam powieść dotarło do mnie, jak niesprawiedliwe były moje emocje. Potrafiłam usprawiedliwiać pedofila, a skrzywdzoną dziewczynkę uznać za, przepraszam za określenie, wredną, wyrachowaną sukę! Odczułam to jak uderzeniem patelnią w głowę - nie wierzyłam, że kiedykolwiek jakiemukolwiek autorowi uda się coś takiego! Tak okręcić czytelnika wokół palca! Tak namieszać w głowie!
Lolitę oczywiście polecam. Bo jak mówi Bohumil Hrabal porządna książka nie jest po to, aby czytelnik mógł łatwiej usnąć, ale żeby musiał wyskoczyć z łóżka i tak jak stoi, w bieliźnie, pobiec do pana literata i sprać go po pysku.
środa, 8 kwietnia 2015
I tylko zapach białych oleandrów...
tytuł: Biały oleander
autor: Janet Fitch
liczba stron: 428
moja ocena: 10/10
Biały Oleander Janet Fitch to powieść zupełnie niesamowita, która oplata czytelnika i nie pozwala mu się wydostać od pierwszej do ostatniej strony. Astrid opowiada swoje życie, tak dalekie od bajki usłanej różami. To historia dorastania i trudnych relacji z matką, a także próby wzięcia losu we własne ręce.
Całe życie Astrid kształtuje jej matka. Ingrid to poetka, piękna chociaż wyrachowana i egocentryczna. To także moja ulubiona bohaterka. Niezwykle emocjonalna, oscyluje pomiędzy stanami skrajnymi, nigdy nie godząc się na bycie letnim. Jej życiem targają ogromne namiętności, które w końcu popychają ją do zabójstwa. Jednak nawet zza krat Ingrid nie przestaje błyszczeć. Astrid czuje się jak cień swej wyjątkowej matki. Przechodząc z jednej rodziny zastępczej do drugiej, wciąż nie może pozbyć się kompleksu niższości. I myśli, że matka nigdy jej naprawdę nie kochała. Braki emocjonalne zastępuje na różne sposoby - prochami, seksem ze starszymi mężczyznami, ale także pięknem - we wszystkich jego odcieniach.
W Białym Oleandrze niesamowita jest atmosfera. Ból zawarty w powieści aż wylewa się ze stron i wsiąka w serce czytelnika. Które to serce za chwilę łamie, bez mrugnięcia okiem. I to nie raz, a co chwilę od nowa, na coraz drobniejsze kawałeczki. Ale jest także coś poza bólem - piękno. Nieskończone, będące niemal w roli bogini. Język autorki skrzy się kryształami, słowa stają się życiodajną wodą. Autorce udała się sztuka bardzo trudna. W idealnych proporcjach wymieszała emocje zdawałoby się sprzeczne - rozpacz i zachwyt.
autor: Janet Fitch
liczba stron: 428
moja ocena: 10/10
Biały Oleander Janet Fitch to powieść zupełnie niesamowita, która oplata czytelnika i nie pozwala mu się wydostać od pierwszej do ostatniej strony. Astrid opowiada swoje życie, tak dalekie od bajki usłanej różami. To historia dorastania i trudnych relacji z matką, a także próby wzięcia losu we własne ręce.
Całe życie Astrid kształtuje jej matka. Ingrid to poetka, piękna chociaż wyrachowana i egocentryczna. To także moja ulubiona bohaterka. Niezwykle emocjonalna, oscyluje pomiędzy stanami skrajnymi, nigdy nie godząc się na bycie letnim. Jej życiem targają ogromne namiętności, które w końcu popychają ją do zabójstwa. Jednak nawet zza krat Ingrid nie przestaje błyszczeć. Astrid czuje się jak cień swej wyjątkowej matki. Przechodząc z jednej rodziny zastępczej do drugiej, wciąż nie może pozbyć się kompleksu niższości. I myśli, że matka nigdy jej naprawdę nie kochała. Braki emocjonalne zastępuje na różne sposoby - prochami, seksem ze starszymi mężczyznami, ale także pięknem - we wszystkich jego odcieniach.
W Białym Oleandrze niesamowita jest atmosfera. Ból zawarty w powieści aż wylewa się ze stron i wsiąka w serce czytelnika. Które to serce za chwilę łamie, bez mrugnięcia okiem. I to nie raz, a co chwilę od nowa, na coraz drobniejsze kawałeczki. Ale jest także coś poza bólem - piękno. Nieskończone, będące niemal w roli bogini. Język autorki skrzy się kryształami, słowa stają się życiodajną wodą. Autorce udała się sztuka bardzo trudna. W idealnych proporcjach wymieszała emocje zdawałoby się sprzeczne - rozpacz i zachwyt.
wtorek, 7 kwietnia 2015
TBR Kwiecień
Żeby nie tracić czasu na przedstawianie i opowiadanie o sobie, pominę ten etap. Startuję od dzisiaj i chcę pokazać wam książki, które mam nadzieję przeczytać w kwietniu.
Miesiąc zaczął się już tydzień temu, więc najpierw wspomnę o powieści, która zajęła mi pierwsze kwietniowe dni - zajęła, ale absolutnie nie zmarnowała!
Następnie planuję zapoznać się z Rozważną i romantyczną Jane Austen. Klasyka, romans wszech czasów, więc trzeba by się w końcu zapoznać. Nie wiem o czym, jakimś cudem udało mi się uniknąć zarówno spoilerów, jak i filmu.
Ostatnią powieścią, na którą prawdopodobnie znajdę czas w kwietniu jest Kompleks Portnoya Philipa Rotha. Podobno ostra, niewpisująca się w schematy i kontrowersyjna. Nie mogę się doczekać!
Miesiąc zaczął się już tydzień temu, więc najpierw wspomnę o powieści, która zajęła mi pierwsze kwietniowe dni - zajęła, ale absolutnie nie zmarnowała!
Lolita Vladimira Nabokova to powieść, którą chciałam przeczytać od dawna. I mogę już wam zdradzić, że nie zawiodłam się! :) Ale nic więcej nie powiem, recenzja ukaże się na dniach.
TBR April:
Zacznę od Prawdy Pratchetta. To już moje kolejne spotkanie z autorem i absolutnie nie dopuszczam myśli o rozczarowania - Świat Dysku uważam za mistrzostwo formy i treści.Następnie planuję zapoznać się z Rozważną i romantyczną Jane Austen. Klasyka, romans wszech czasów, więc trzeba by się w końcu zapoznać. Nie wiem o czym, jakimś cudem udało mi się uniknąć zarówno spoilerów, jak i filmu.
Ostatnią powieścią, na którą prawdopodobnie znajdę czas w kwietniu jest Kompleks Portnoya Philipa Rotha. Podobno ostra, niewpisująca się w schematy i kontrowersyjna. Nie mogę się doczekać!
To tyle na dzisiaj, w najbliższych dniach planuje 2 recenzje.
Do zobaczenia
Magdalena
Subskrybuj:
Posty (Atom)