Czy macie czasami tak, że przeczytacie świetną książkę, nieznanego wam autora, i obawiacie się sięgnąć po następną? Po wspaniałej, klimatycznej i niezwykle melancholijnej Dziewczynie z perłą takie były moje odczucia względem Tracy Chevalier. Ale w końcu pokonałam wewnętrzny opór i sięgnęłam spontanicznie po wielką, dla mnie, niewiadomą - Spadające anioły. I niestety, po raz kolejny dowiedziałam się, że intuicji jednak warto ufać.
Kiedy pomyślę o tej książce aż krew we mnie buzuje. Bo jak to się stało, że jedna kobieta może z takim zaangażowaniem opisywać fikcyjne życie Vermeera, a jednocześnie tworzyć taką, przepraszam, chałturę?
Spadające anioły to dla mnie dno totalne. Bardzo rzadko zdarza mi się nie znaleźć nic pozytywnego w powieści, ale właśnie zdarzyło się to "bardzo rzadko".
Po pierwsze - narracja. Ja rozumiem narrację wielopoziomową. Ja nawet czasem lubię móc zobaczyć wydarzenia z różnych stron. Ale tu to była znacząca przesada. Każdy rozdział oczami kogoś innego? I po kilka razy to samo? PO CO??
Po drugie - język. Toż to jakiś koszmar! Czy pani Chevalier nikt nie powiedział, że owszem język należy dobrać do postaci, ale to, że mówi ustami chłopca analfabety nie znaczy, że musi zapisywać słowa w jakiś dziwny pół fonetyczny, pół abstrakcyjny sposób? Nie wiesz o co mi chodzi? To proszę próbkę:
Widzę też spadajonco gwiazdę i zastanawiam sie, gdzie leci.
Myślę też o dziewczynach: tej z mufko i tej drugiej, ładnej. Spio teraz w
swoich ciepłych łóżkach, przykryte kołdrami
Świetne, nieprawdaż? Oczywiście jak na wspaniałą pisarkę przystało, za kolejną stroną kolejna skrajność. Pięcioletnia dziewczynka mówi językiem damy z wyższym wykształceniem. PORAŻKA.
No i ostatni zarzut - klimat. Ha, ha. Dobre. Jaki klimat? Tam nie ma nawet zalążka klimatu. To ma być powieść o wiktoriańskiej Anglii? Ja naprawdę nie wiem, jakie czasy przypomina ta powieść, ale na pewno nie jest to epoka księżnej Wiktorii.
No więc cóż, czasem mniej znaczy więcej. Nikomu nie polecę tej książki. Nie wrócę także do niej, nawet na najcięższych torturach. Bo to właśnie pierwsza powieść w tym roku, której nie dałam rady doczytać.
tytuł: Spadające anioły
autor: Tracy Chevalier
ilość stron: 340
moja ocena: 3/10
piątek, 29 maja 2015
poniedziałek, 18 maja 2015
Najgorszy człowiek na świecie
Cześć!
Dość długo nie pojawił się już żaden nowy post. Ale wiecie jak to jest - koniec roku i nie ma kiedy taczki załadować. A co dopiero czytać i, o zgrozo!, pisać. No, ale w końcu zmobilizowałam się i dzisiaj chcę powiedzieć Wam kilka słów o debiucie Małgorzaty Halber, znanej dotychczas przede wszystkim jako prezenterka Vivy.
Najgorszy człowiek na świecie to opowieść o alkoholizmie "na obcasach". Główna bohaterka na imię ma Krystyna, jednak nie trudno domyślić się, że to alterego autorki. Ceniona w pracy, popularna, ładna kobieta. Nie wygląda, żeby miała jakiekolwiek problemy. W końcu to pani zza szklanego ekranu. A jednak pozory zwodzą.
Małgorzata Halber postanowiła opowiedzieć o alkoholizmie w wersji bardziej współczesnej. O osobach, które niby mają wszystko, a jednak jakiś lęk czy pustka w środku pchają je w objęcia nałogów. I mowa tu o nałogach różnorakich, bo schemat pozostaje ten sam, zmieniają się jedynie używki.
Autobiografia Halber jest chyba pierwszą alkoholową opowieścią kobiety, jaką miałam okazję przeczytać. Kobiety w dodatku aktywnej zawodowo, oczytanej, wykształconej i bardzo inteligentnej. Zapis jest na kształt pamiętnika, zawiera wspomnienia związane z walką o zdrowie oraz luźne refleksje. Halber bardzo szczerze opowiada o chorobie, o męce terapii, o depresji i bardzo niskim poczuciu własnej wartości. Nie przebiera w słowach, ciężko o stronę bez wulgaryzmów, co stało się jednym z najpoważniejszych zarzutów wobec książki. Natomiast mnie to absolutnie nie razi, bo jeżeli chodzi o tak silne emocje, ciężko operować jedynie słodkimi słówkami.
W powieści najbardziej zaskoczyła mnie szczerość. Bo jakoś jesteśmy nieprzyzwyczajeni, żeby ktoś odsłaniał się na tyle, by powiedzieć "Jestem słaby", "nie radzę sobie z życiem" czy "potrzebuję pomocy, chcę żeby ktoś mnie przytulił". Małgorzata Halber wprost mówi o tym, że stała się dla siebie najgorszym człowiekiem na świecie. W czasach, gdy maski zmieniamy częściej niż skarpetki, uważam, że to pozycja wyjątkowa. I cieszy mnie, że tak właściwie trudna i przejmująca opowieść stała się na naszym rynku bestsellerem.
"KAŻDY SIĘ WSTYDZI.
KAŻDY SIĘ WSTYDZI TRZECH RZECZY.
ŻE NIE JEST ŁADNY.
ŻE ZA MAŁO WIE.
I ŻE NIEWYSTARCZAJĄCO DOBRZE RADZI SOBIE W ŻYCIU.
KAŻDY."
tytuł: Najgorszy człowiek na świecie
autor: Małgorzata Halber
liczba stron: 352
moja ocena: 8/10
piątek, 8 maja 2015
Tajemnice chirurga plastycznego
Cześć!
Dzisiaj mam dla Was powieść, która zdążyła już chwilę poleżeć na półce. Mogę to zwalić na karb jej niezachęcającej aparycji. Bo nie dość, że cienka i mała, to jeszcze z okładką, która zamiast intrygować przyszłego czytelnika, promuje film. Jednak ze względu na moje majowe zobowiązanie, postanowiłam w końcu dać jej szansę, nie licząc na żadne cuda. I teraz właśnie nadszedł czas, żeby podzielić się z Wami moimi odczuciami dotyczącymi Tarantuli Thierry'ego Jonqueta.
Po pierwsze nie sposób nie zaznaczyć, że jest to powieść absolutnie na jeden wieczór. Nie tylko ze względu na objętość, ale także dlatego, że zwyczajnie wciąga czytelnika. Akcja jest bardzo szybka (w końcu mamy do dyspozycji 150 stron, prawda?), ale także intrygująca i w pewien mroczny sposób fascynująca. Ceniony chirurg plastyczny i jego młoda "kochanka" Eva skrywają niejedną tajemnicę, a mnożące się poszlaki nie pozwalają czytelnikowi zbyt szybko ich przejrzeć.
No i w tym momencie muszę sobie postawić pytanie: czy książka podobała mi się? I póki co mam zbyt duży mętlik w głowie, żeby na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Nie da jej się odmówić, że jest ciekawie skonstruowana, pełna napięcia, nieprzewidywalna i niesamowicie wciągająca. To wszystko prawda! W trakcie czytania bez mrugnięcia okiem stwierdziłabym, że to świetna historia. Oczywiście bohaterowie nie byli jakoś niesamowicie skonstruowani, świat przedstawiony trochę kulał, a język nie zachwycał. Ale to można wybaczyć krótkim książkom. Jednak na wysoką ocenę nie pozwalają mi bardzo ambiwalentne uczucia, które przyszły po odłożeniu Tarantuli. Poczułam w sobie taką straszną ohydę, że nie umiem przekazać komuś tej książki. Historia Jonqueta jest zupełnie pozbawiona piękna, dobra czy choćby jakiejś minimalnej wrażliwości, życzliwości. Człowieczeństwa. Po skończonej lekturze poczułam się zmanipulowana, oszukana i, nie wiem, zbrukana?
Nie umiem Wam polecić tej książki. Za bardzo rozwaliła mnie psychicznie. Ale nie będę także odradzać , ponieważ jest to dobrze skonstruowany, wciągający i trzymający w napięciu thriller psychologiczny, który może przypaść do gustu miłośnikom mocnej literatury.
tytuł: Tarantula
autor: Thierry Jonquet
liczba stron: 144
moja ocena: 6/10
Dzisiaj mam dla Was powieść, która zdążyła już chwilę poleżeć na półce. Mogę to zwalić na karb jej niezachęcającej aparycji. Bo nie dość, że cienka i mała, to jeszcze z okładką, która zamiast intrygować przyszłego czytelnika, promuje film. Jednak ze względu na moje majowe zobowiązanie, postanowiłam w końcu dać jej szansę, nie licząc na żadne cuda. I teraz właśnie nadszedł czas, żeby podzielić się z Wami moimi odczuciami dotyczącymi Tarantuli Thierry'ego Jonqueta.
Po pierwsze nie sposób nie zaznaczyć, że jest to powieść absolutnie na jeden wieczór. Nie tylko ze względu na objętość, ale także dlatego, że zwyczajnie wciąga czytelnika. Akcja jest bardzo szybka (w końcu mamy do dyspozycji 150 stron, prawda?), ale także intrygująca i w pewien mroczny sposób fascynująca. Ceniony chirurg plastyczny i jego młoda "kochanka" Eva skrywają niejedną tajemnicę, a mnożące się poszlaki nie pozwalają czytelnikowi zbyt szybko ich przejrzeć.
No i w tym momencie muszę sobie postawić pytanie: czy książka podobała mi się? I póki co mam zbyt duży mętlik w głowie, żeby na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Nie da jej się odmówić, że jest ciekawie skonstruowana, pełna napięcia, nieprzewidywalna i niesamowicie wciągająca. To wszystko prawda! W trakcie czytania bez mrugnięcia okiem stwierdziłabym, że to świetna historia. Oczywiście bohaterowie nie byli jakoś niesamowicie skonstruowani, świat przedstawiony trochę kulał, a język nie zachwycał. Ale to można wybaczyć krótkim książkom. Jednak na wysoką ocenę nie pozwalają mi bardzo ambiwalentne uczucia, które przyszły po odłożeniu Tarantuli. Poczułam w sobie taką straszną ohydę, że nie umiem przekazać komuś tej książki. Historia Jonqueta jest zupełnie pozbawiona piękna, dobra czy choćby jakiejś minimalnej wrażliwości, życzliwości. Człowieczeństwa. Po skończonej lekturze poczułam się zmanipulowana, oszukana i, nie wiem, zbrukana?
Nie umiem Wam polecić tej książki. Za bardzo rozwaliła mnie psychicznie. Ale nie będę także odradzać , ponieważ jest to dobrze skonstruowany, wciągający i trzymający w napięciu thriller psychologiczny, który może przypaść do gustu miłośnikom mocnej literatury.
tytuł: Tarantula
autor: Thierry Jonquet
liczba stron: 144
moja ocena: 6/10
środa, 6 maja 2015
"Wygnana królowa" czyli czarownicy i księżniczki uciekające przed narzeczonymi
Witajcie kochani!
Dzisiaj mam dla Was pozycję znacznie luźniejszą niż ostatnie! Przychodzę do Was z drugim tomem Siedmiu Królestw Cindy Williams Chimy. Wiem, że troszkę nietypowo zaczynać od środka, natomiast pierwszy tom przeczytałam jeszcze przed założeniem bloga. I szczerze mówiąc, Królem Demonem zachwycona nie byłam. Irytujący bohaterowie, dość powolna i rozlazła fabuła, niespecjalnie interesujący język. Nie planowałam kontynuować tej serii, jednak namówił mnie kolega. Jesteście ciekawi, jakie wrażenie zrobiła na mnie Wygnana Królowa?
W drugiej części sagi nasi bohaterowie podróżują do Oden's Ford. Wszyscy, co do jednego. Zarówno księżniczka Raisa, jak i uliczny bandyta i herszt bandy Łachmaniarzy, Han, postanowiają udać się tam do szkoły. Właściwie do dwóch różnych szkół, położonych w tym samym rejonie. Han, za namową Klanów, pragnie przysposobić się do roli czarownika, a Raisa próbuje znaleźć schronienie w akademii wojskowej.
Muszę przyznać, że powieść ta zrobiła na mnie duże wrażenie. Szczególnie ze względu na kontrast, pomiędzy następującymi po sobie książkami. W Wygnanej Królowej znacznie przyspieszyło tempo. Także bohaterowie stali się zdecydowanie mniej mdli, nawet Raisa przestała wywoływać u mnie chęć wyrzucenia książki przez okno. Wreszcie zaczęłam się jakoś utożsamiać z postaciami i, przede wszystkim, żywić do nich jakiekolwiek uczucia. Styl nadal pozostał lekki, język to zdecydowanie nic szczególnego, ale nie jest drażniąco infantylny i nie przeszkadza w czytaniu. Oczywiście zdarzały się dłużyzny, chwilami miałam wrażenie, że te 650 stron to jednak trochę za dużo. Ale więcej momentów było naprawdę wciągających, wreszcie umiałam odnaleźć się i zatopić w przedstawionym świecie.
Wygnaną Krółową mogę Wam z całą pewnością polecić. Nie szukajcie w tym dzieła czy wybitnej literatury, bo to raczej taka klasa B. Mimo to, Autorka stworzyła książkę, która jest po prostu fajna- łatwa, szybka i przyjemna. A kiedy znaleźć czas na relaks, jeśli nie w słoneczne majowe popołudnia? Ja na pewno sięgnę po następne części!
tytuł: Wygnana królowa
autor: Cinda Williams Chima
liczba stron: 672
moja ocena: 7/10
Dzisiaj mam dla Was pozycję znacznie luźniejszą niż ostatnie! Przychodzę do Was z drugim tomem Siedmiu Królestw Cindy Williams Chimy. Wiem, że troszkę nietypowo zaczynać od środka, natomiast pierwszy tom przeczytałam jeszcze przed założeniem bloga. I szczerze mówiąc, Królem Demonem zachwycona nie byłam. Irytujący bohaterowie, dość powolna i rozlazła fabuła, niespecjalnie interesujący język. Nie planowałam kontynuować tej serii, jednak namówił mnie kolega. Jesteście ciekawi, jakie wrażenie zrobiła na mnie Wygnana Królowa?
W drugiej części sagi nasi bohaterowie podróżują do Oden's Ford. Wszyscy, co do jednego. Zarówno księżniczka Raisa, jak i uliczny bandyta i herszt bandy Łachmaniarzy, Han, postanowiają udać się tam do szkoły. Właściwie do dwóch różnych szkół, położonych w tym samym rejonie. Han, za namową Klanów, pragnie przysposobić się do roli czarownika, a Raisa próbuje znaleźć schronienie w akademii wojskowej.
Muszę przyznać, że powieść ta zrobiła na mnie duże wrażenie. Szczególnie ze względu na kontrast, pomiędzy następującymi po sobie książkami. W Wygnanej Królowej znacznie przyspieszyło tempo. Także bohaterowie stali się zdecydowanie mniej mdli, nawet Raisa przestała wywoływać u mnie chęć wyrzucenia książki przez okno. Wreszcie zaczęłam się jakoś utożsamiać z postaciami i, przede wszystkim, żywić do nich jakiekolwiek uczucia. Styl nadal pozostał lekki, język to zdecydowanie nic szczególnego, ale nie jest drażniąco infantylny i nie przeszkadza w czytaniu. Oczywiście zdarzały się dłużyzny, chwilami miałam wrażenie, że te 650 stron to jednak trochę za dużo. Ale więcej momentów było naprawdę wciągających, wreszcie umiałam odnaleźć się i zatopić w przedstawionym świecie.
Wygnaną Krółową mogę Wam z całą pewnością polecić. Nie szukajcie w tym dzieła czy wybitnej literatury, bo to raczej taka klasa B. Mimo to, Autorka stworzyła książkę, która jest po prostu fajna- łatwa, szybka i przyjemna. A kiedy znaleźć czas na relaks, jeśli nie w słoneczne majowe popołudnia? Ja na pewno sięgnę po następne części!
tytuł: Wygnana królowa
autor: Cinda Williams Chima
liczba stron: 672
moja ocena: 7/10
sobota, 2 maja 2015
Milion małych kawałków
Cześć kochani!
Dzisiaj mam dla Was powieść autobiograficzną Jamesa Freya. Autor zaznacza, że nie wszystko oddane zostało w stosunku jeden do jednego, ale większość treści pochodzi z jego wspomnień. Milion małych kawałków wydane w 2003 roku z miejsca stało się światowym bestsellerem i jedną z najbardziej rozpoznawalnych książek dotyczących narkomanii.
James budzi się na pokładzie samolotu. Nie wie gdzie jest, jak tu się znalazł i dokąd leci. Nie wie, dlaczego po jego twarzy spływa krew. Jest pijany i naćpany i jego jedynym pragnieniem jest wypić więcej i wypalić więcej. Jednak świadomość, że zmarnował ostatnie 10 lat życia, każe mu dać sobie ostatnią szansę. Zapisuje się na odwyk i staje przed decydującym pojedynkiem.
W powieści Freya ogromne wrażenie robi naturalizm. Autor wielokrotnie podkreśla, że tylko prawda ma znaczenie, tylko ona się liczy. Dlatego, zamiast pięknego świata, motylków i odwyku przypominającego wakacje, dostajemy opis wymiocin składających się z krwi i fragmentów żołądka oraz traumatyczną wizytę u dentysty, która mnie przyprawiła o realny ból. Niezwykłe w Milionie małych kawałków jest to, jak mocną więź poczułam z bohaterem. Rozumiałam go, współczułam, dopingowałam, ale także odczuwałam jego emocje i pragnienia. Czytając o pierwszych nocach bez cracku i wódki, autentycznie trzęsły mi się ręce!
Milion małych kawałków to książka bardzo mocna. Bo jak inaczej pisać o dwudziestotrzyletnim nałogowcu, który nie umie spojrzeć sobie w oczy? Który stracił wszystko, nic już nie ma, dla którego samobójstwo wydaje się być wybawieniem. Ale Frey nie odbiera nadziei. Fakt, łamie czytelnikowi serce na milion małych kawałków, ale później konsekwentnie próbuje je pozbierać. I mimo że posklejany organ nie działa już tak samo, to jednak można z nim dalej żyć. Frey pokazuje, że życie to nie bajka. Mówi wprost - tylko 15%. Reszta pacjentów odwyku nie przeżyje. Zapiją się, zaćpają, albo dostaną kulkę w łeb za długi. Ale mówi także - aż 15%. Aż 15% zrezygnuje z nałogu. Aż 15% wytrwa w postanowieniu. Aż 15% nauczy się żyć od nowa!
James Frey w przedmowie pisze, że jego celem było zmienić życie przynajmniej jednego człowieka. I ja wierzę, że mu się to udało!
tytuł: Milion małych kawałków
autor: James Frey
liczba stron: 517
moja ocena: 9/10
Dzisiaj mam dla Was powieść autobiograficzną Jamesa Freya. Autor zaznacza, że nie wszystko oddane zostało w stosunku jeden do jednego, ale większość treści pochodzi z jego wspomnień. Milion małych kawałków wydane w 2003 roku z miejsca stało się światowym bestsellerem i jedną z najbardziej rozpoznawalnych książek dotyczących narkomanii.
James budzi się na pokładzie samolotu. Nie wie gdzie jest, jak tu się znalazł i dokąd leci. Nie wie, dlaczego po jego twarzy spływa krew. Jest pijany i naćpany i jego jedynym pragnieniem jest wypić więcej i wypalić więcej. Jednak świadomość, że zmarnował ostatnie 10 lat życia, każe mu dać sobie ostatnią szansę. Zapisuje się na odwyk i staje przed decydującym pojedynkiem.
W powieści Freya ogromne wrażenie robi naturalizm. Autor wielokrotnie podkreśla, że tylko prawda ma znaczenie, tylko ona się liczy. Dlatego, zamiast pięknego świata, motylków i odwyku przypominającego wakacje, dostajemy opis wymiocin składających się z krwi i fragmentów żołądka oraz traumatyczną wizytę u dentysty, która mnie przyprawiła o realny ból. Niezwykłe w Milionie małych kawałków jest to, jak mocną więź poczułam z bohaterem. Rozumiałam go, współczułam, dopingowałam, ale także odczuwałam jego emocje i pragnienia. Czytając o pierwszych nocach bez cracku i wódki, autentycznie trzęsły mi się ręce!
Milion małych kawałków to książka bardzo mocna. Bo jak inaczej pisać o dwudziestotrzyletnim nałogowcu, który nie umie spojrzeć sobie w oczy? Który stracił wszystko, nic już nie ma, dla którego samobójstwo wydaje się być wybawieniem. Ale Frey nie odbiera nadziei. Fakt, łamie czytelnikowi serce na milion małych kawałków, ale później konsekwentnie próbuje je pozbierać. I mimo że posklejany organ nie działa już tak samo, to jednak można z nim dalej żyć. Frey pokazuje, że życie to nie bajka. Mówi wprost - tylko 15%. Reszta pacjentów odwyku nie przeżyje. Zapiją się, zaćpają, albo dostaną kulkę w łeb za długi. Ale mówi także - aż 15%. Aż 15% zrezygnuje z nałogu. Aż 15% wytrwa w postanowieniu. Aż 15% nauczy się żyć od nowa!
James Frey w przedmowie pisze, że jego celem było zmienić życie przynajmniej jednego człowieka. I ja wierzę, że mu się to udało!
tytuł: Milion małych kawałków
autor: James Frey
liczba stron: 517
moja ocena: 9/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)